piątek, 11 sierpnia 2017

Waga skacze między 64-66 kg. Trochę mi z tym źle. 62 mi się bardzo podobało. Te głupie kilka kilo spowodowało, że w jedne gacie już nie wchodzę. Próbowałam nie jeść, próbowałam jeść z zegarkiem w ręku, odstawić słodkości. Nic nie działa.

Byłam łącznie na 3 wizytach u plastyków. Sosnowiec (kwalifikacja tylko na brzuch, termin sierpień 2018), Łódź (kwalifikacja tylko na brzuch, termin listopad 2017), Wrocław (kwalifikacja na 360, termin jesień 2018). Poczekam na Wrocław, bo tyłek mi wisi bardzo i ogromnie mi zależy, żeby przy okazji brzucha podciągnęli też tył ;)

środa, 31 maja 2017

Życie potrafi zaskakiwać 😉 Nawet tą moją popapraną psychikę, która znowu przeżywa wzloty i stany euforyczne. Oby jak najdłużej. Jednak nie nastawiam się na nic. Staram się żyć tu i teraz, łapać piękne chwile i doceniać każdą z nich.

Trochę się przeraziłam, bo w 1,5 miesiąca przybrałam 4 kg. Był to chyba efekt tabletek hormonalnych i zatrzymania wody. Powoli spada znowu. Postanowiłam sobie że do 65 kg nie będę robiła żadnych jazd. To jest waga w normie. We wtorek jadę na kolejną kontrolę. Zobaczymy co w bebeszkach słychać 😉

niedziela, 16 kwietnia 2017

Święta. Obżarłam się 😜 z punktu widzenia osoby trzeciej zjadłam tyle co nic. Z mojego punktu było tego za dużo. Spalimy 😉 Od jutra ścisła dietka.
Naszło mnie na przemyślenia, że utrata wagi to jest jedyne w życiu co mi dobrze wyszło.
Dzieci mam znośne. Udało mi się je raczej dobrze wychować. Mają wady, mają zalety, potrafią wkurzyć, potrafią rozczulić.
Jestem sama, samotna. Ze swoją popapraną psychiką, z głębokimi bliznami po zadanych ranach, z ciałem 80latki (pomarszczonym, wiszącym, rozlanym) - nie jestem w stanie nawiązać bliższej relacji. Popadam przez to w stany depresyjne.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Byłam na konsultacji u plastyka. Zakwalifikował mnie na korekcję brzucha. Termin sierpień 2018. Półtora roku czekania... Yyyy...
Jedyne co mi przyszło do głowy to konsultować się gdzie indziej. Do tego akurat na brzuchu zależy mi mniej, niż na tyłku. A trafiłam do lekarza, który nie dość, że jest przeciwny bariatrii, to jeszcze uznał, że tyłek mam ćwiczyć. No veryfuny.
No i teraz wszystko się rozbija o kasę, której nie mam. Najprwniej byłby udać się do Wrocławia, ale po prostu nie mam na to kasy. Fuck!
Muszę wygrać w tego totka, żeby móc zwalczyć o siebie. Co z tego, że jestem szczupła (tak, tak, ja, JA! 😁), skoro wisząca, szpecąca skóra hamuje mnie przed wieloma aktywnościami.

wtorek, 14 marca 2017

Ja i mini. Taaaka abstrakcja :-D
Serio - nigdy nie chodziłam w sukienkach czy spódnicach, które by odkrywały coś więcej niż kostkę. A teraz pomykam w kieckach do połowy uda. I mam wy..bane na to, co sobie ktoś na ten temat pomyśli.
Nie mam ładnych, zgrabnych nóg. Przeciwnie, są krzywe (typowy X) i mają zdeformowane kolana (które nie prostują się tak zupełnie). I co? Zwisa mi reakcja innych. Zawsze marzyłam, żeby się tak ubrać i mam sobie odmawiać za brak idealności? No chyba nie!
Idąc np. w skórzanej spódnicy, w czarnych szpilkach, krótkiej kurtce czuję się zajebiście. I niech tak pozostanie do końca 😀

piątek, 10 lutego 2017

Pocichutku, pomalutku zbliżam się do drugiej rocznicy. Waga stabilna, nawet przez moment spadła do 61, ale kilo odrobiłam 😉
Postawiłam sobie wielkie lustro w sypialni i w końcu na tyle przywykłam do swojego nowego wyglądu, że stał się dla mnie normalnością. Chodzę na szpilkach, w spódniczkach. Jest git.
Jeden minus - razem z wagą spadła mi odporność (i tak niska sprzed operacji). Łapię każdego wirusa, który się tylko pojawi w okolicy. Jest 10 luty a ja mam zapalenie oskrzeli i drugi w tym roku antybiotyk. Mam nadzieję, że jak się ociepli to się poprawi.

sobota, 15 października 2016

Walka trwa. Nigdy się nie skończy. Waga się ładnie utrzymuje na poziomie 63-65 od lutego, czyli już dość długo. Rozprawiłam się z zaparciami, aczkolwiek ich skutki będę leczyć jeszcze długo. Odstawiłam chrupkie pieczywo, przeszłam na razowe. Kromka do śniadania i kromka do kolacji. Czasem obejdzie się bez. Jem wszystko, tylko ilość jak kilkumiesięczne niemowlę. I starcza. Nie umieram z głodu, nie jest mi słabo. Żyję, pracuję, ogarniam dom, zakupy itp. normalnie.
Włosy, które poleciały na pewnym etapie hurtem, teraz ładnie odrastają. Nawet postanowiłam je trochę zapuścić, aby otrzymać fryzurkę typu "bob", na którą wcześniej nie mogłam sobie pozwolić, bo jednak zaokrągla twarz, a moja była jak przeżarty księżyc w pełni. Nabyłam takiej odwagi w ubiorze, że nawet zdarza mi się wyjść w kiecce przed kolano. Choć nogi mam koszmarne - koślawe, zdeformowane. Kit z tym. Jak komuś przeszkadza, niech się nie gapi ;)
I tak sobie żyję, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. A jednak za każdym razem gdy staję przed lustrem, nie mogę się nadziwić, że to ja. I choć nie znajduje to odbicia w relacjach damsko-męskich, to postrzegam siebie, jako całkiem ładną osobę. Może kiedyś... ale w to zupełnie nie wierzę. Musi mi starczyć to, co mam. A mam baaardzoo dużo :)